niedziela, 31 marca 2013

Deszcz czasem staje się pożyteczny.

Witajcie.

Jak zostało już we wcześniejszym poście wspomniane, szykuje się wyprawa by nieco podgrzać tą sielankę panującą w Azylu. Po wielu analizach, pomysłach i stwierdzeń - przygoda gotowa.

~*~

     Ulice tutejszego miasta Leveir spowijał ciemny mrok oraz słaba, szarawa mgła. Ludzie z pobliskich kamieniczek a to wychodzili, a to wchodzili, czasem w popłochu, czasem w spokojnym, cichym tempie. Po ulicach śmigały w najróżniejsze strony dorożki prowadzone przez wierne kopytne stworzenia - konie. Rzec by można, że dzień jak co dzień. 
     Maszerowałam żwawym chodem przez chodnik, majdając rękami w przód i w tył, z wyraźnym, jak zawsze szerokim uśmiechem na bladej twarzy. Posyłałam ten uśmiechdo prawie, że każdej osoby spotykanej na swojej drodze. Do niektórych rzucałam nawet zwykłe "Cześć!". No tak, całkiem normalne jak się zna ponad połowę osób z całym Azylu. Kocham ludzi.
     Co takiego spowodowało grymas na mej wesołej twarzy? Cholerny deszcz, tyle powiem. Ludzie wokoło poczęli rozkładać trzymane ze sobą parasole, ale niestety, takowego nie posiadałam. Ponadto pogoda była również za piękna, by postarać się wynieść z domu choćby bluzę czy też zwykły płaszcz. Skąd miałam się tego spodziewać, skoro cały dzień ciepłe promienie słońca grzały powierzchnię Azylu? Rozejrzałam się wokoło, starając się jakoś zakryć dłońmi, gdyż chłodny deszcze z nieba nie miał zamiaru ustąpić, przeciwnie, zaczęło padać coraz bardziej. Zauważyłam, że trzymając się otchłani mojej przeogromnej wyobraźni, nie myślałam nad tym, gdzie zaszłam, a jak się okazało - stałam na Wielkim Targu. Przeklnęłam siebie w myślach za swoją głupotę i czym prędzej wbiegłam do jednego z budynków, byle się tylko ukryć przed deszczem.
     Znalazłam się na wąskiej klatce schodowej, której kręte schody prowadziły w górę. Nie mając ochoty wychodząc na zewnątrz, ruszyłam po schodach, zrezygnowana. Zauważyłam, że nigdy nie byłam w tym budynku, co mnie trochę zszokowało. A że też trzymałam się stwierdzenia, że obeszłam wszystkie możliwe Azylowskie budynki...
     Wyglądało to na trzecie piętro, gdyż dopiero tutaj ujrzałam przed sobą stare drzwi, w niektórych miejscach podziurawione. Nie przestraszyłam się ani trochę, ciekawość zwyciężyła, dlatego złapałam za klamkę, wchodząc do pokoju, którego zalała mnie ciemna fala, a mojemu wejściu dorównywało skrzypienie otwieranych drzwi.
      Z początku nic nie widziałam, najwidoczniej przestronne pomieszczenie nie posiadało okien, albo były one zwyczajnie zakryte. Za pomocą magii utworzyłam nad sobą małe, lewitujące słoneczko, które swym jasnym światłem oświetliło część nieznanego mi pomieszczenia. Na pewno należy wymienić, że owe miejsce było równie stare i widocznie opuszczone. Wszędzie, dosłownie wszędzie widniał kurz, pajęczyny, a książki i połamane krzesła walały się mi pod nogami. Idąc dalej przechodziłam przez opuszczone regały pełne starych, grubych ksiąg, przez co przyjęłam do swojej świadomości, że znajduję się w opuszczonej bibliotece.
     Nie mając nic innego do roboty, gdyż słyszałam jak gwałtowny deszcz obijał się o dach budynku, usiadłam na zakurzonej poduszce leżącej na podłodze, pomiędzy regałami i leżącymi księgami. Słoneczko posłusznie wisiało nade mną, doskonale oświetlając tekst pierwszej, lepszej książki wziętej przeze mnie do ręki. 
     Czytając tytuł pierwszej książki "W świecie mikstur" od razu odłożyłam ją na bok, niezainteresowana. Podobnie stało się z kolejnymi grubymi cegłami, za którymi wzdychałam cicho pod nosem. Niczego nie było o nekromancji, co mnie trochę odrzuciło. Kiedy już miałam zamiar zasnąć wśród tych brudów, pod moje łapska trafiła księga o nazwie "Na krańcu Azylu". Nieco tym zaciekawiona, otworzyłam twardą okładkę, czytając pierwszą stronę. Z dziwnych przyczyn autor księgi został poplamiony... kawą? Najwidoczniej. Nie chcąc zagłębiać się w to, przeszłam do lektury.
     Nie zdziwiłam się tym, jak bardzo pochłonęłam się w czytaniu, że doszłam aż do połowy cegły. Książka opisywała dzieje najprawdopodobniej jakiegoś podróżnika zwiedzającego Azyl. Napotykał on na swej drodze wszelakie stworzenia o najróżniejszych zdolnościach, wyglądach. Każda z tych stworów była oryginalna, całkowicie inna od siebie. Byłam podekscytowana tym, a co wywnioskowałam z tej księgi? Że w Azylu żyje tak wiele ciekawych, magicznych, pięknych stworzeń, nie ważne czy o pozytywnym czy negatywnym nastawieniu. W jednej sekundzie nabrałam przeogromnej ochoty wybrania się w wędrówkę, jaką przebył ten podróżnik.
     No ale może przejdźmy w końcu do rzeczy. Morgana pewnego dnia powiedziała mi, bym poszukała jakiejś broni na demony, gdyż niedługo zaczniemy z nimi walczyć (w końcu będzie się coś działo!). Tak więc, podróżnik opisany w tejże książce napotkał na swej drodze ogromne stworzenie, swym wyglądem przypominające węża lub też innego gada. Natomiast zamiast pysku z jadowitymi zębami posiadał mały dziób, podobny do koguta. Lecz to nie wszystko, odznaczał się również czterema parami długich, potężnych łap.
     Stworzenie to nazywało się Bazyliszek.
     Autor książki dokładnie opisał stwora. Zwierzę pomimo swojego odznaczające wzrostu sięgającego nawet piętnaście metrów nie miało tego "słabego punktu". Mimo tego posiadało nawet całkiem szybki sposób na zabicie. 
     Jeśli spojrzało się w oczy tegoż stworzenia, dana osoba natychmiast zamieniała się w kamień. Więc, dlaczego łatwy sposób na zabicie? A no taki, że można by podstawić mu przed nochal lustro i głupek sam się stanie przepięknym kamieniem, który ładnie reprezentował by się na polanie.
     Przejdźmy w końcu do sedna. Podróżnik w swym spotkaniu z Bazyliszkiem zauważył, że w jego oku (a dokładniej w ciele szklistym) znajduje się płyn, który paraliżuje demony, czyli doprowadza ich do takiego stanu, że ich ciało zaczyna się gotować w sobie, aż w końcu jest tak przegrzane, że umierają. 
     Gdybyśmy zdobyli owy płyn i zagłębili go w różnorodnej broni białej, zabicie demonów poszłoby Nam szybciej, niż byśmy się tego spodziewali. Takie tam, przygotowanie do walki.
     Nie okłamujmy siebie, takie coś jest za banalne. Droga do siedziby Bazyliszka jest niebezpieczna i długa. Będziemy musieli przejść przez najgłębsze odmęty lasów, które w większości nie zostały jeszcze zwiedzone, w tym także napotykając na swojej drodze najróżniejsze zwierzęta, które na pewno w Naszej wędrówce Nam przeszkodzą. Dowiedziałam się z księgi, że Bazyliszek ma swoją jaskinię wewnątrz wodospadu na skraju jezior Luna Lacus, a do tego wejście do jej siedziby pilnują krwiożercze, przeogromne wilki z nienaturalnie ogromnymi pyskami, których rozpiętość równa się z paszczą krokodyla. 
     Po po raz już setnym przeanalizowaniu mojego planu wyprawy po oko Bazyliszka, odłożyłam książkę na bok, gdyż usłyszałam czyjeś kroki na klatce schodowej. Po moim ciele przeszedł dreszcz, czyżby jednak ktoś zamieszkiwał tą zapomnianą bibliotekę? Czym prędzej zgasiłam moje jedyne źródło światła i na ślepo poczęłam podążać w odwrotną stronę, byle by tylko nie w stronę drzwi, z których, jak przeczuwałam, wyłoni się postać. Na końcu pomieszczenia, za jednym z licznych zakurzonych regałów, odnalazłam klamkę do drzwi. Otworzyłam je za jednym zamachem i upadłam na dach przylegającego, pomniejszego budynku. 
     Na co budować drzwi prowadzące na dach? Czort wie. Jednakże w tym momencie cieszyłam się, że jakiś idiota wpadł na taki pomysł, bo tylko to zdołało mnie uratować przed nieznaną osobą. Tak jak się tego spodziewałam, deszcz nie ustępywał; jakoś dzisiaj nieprzyjemnego pecha mam, do jasnej ciasnej. Nie bacząc na to, że moje ciemnobrązowe włosy coraz bardziej kleiły mi się do twarz oraz ubrania, wkurzona ruszyłam biegiem po dachach domów Azylijczyków, byleby tylko znaleźć się czym prędzej w ciepłym, spokojnym domu.

~*~
... trochę długie to wyszło...
No ale dobrze, streszczając: wyruszamy w podróż po oko Bazyliszka, ale i tak macie to przeczytać. Nie po to wylewam pot i łzy byście tego nie czytali.
Termin na rozpoczęcie wyprawy uzgodnimy z komentarzach bo chciałabym, aby każdy z członków na niej się pojawił. Będzie się działo.
To tyle z mojej strony.
Salut.

10 komentarzy:

  1. W weekend, to pewne. Ja proponuję jakąś sobotę w godzinach podwieczornych/wieczornych.
    Moment. Bazyliszek, który spojrzy w lustro, zmienia się w kamień. W domyśle tak go trzeba pokonać, okej. Więc jak zdobyć płyn z białka, skoro oko będzie skamieniałe?

    Co do tekstu. Robisz powtórzenia, gdzieniegdzie zła interpunkcja. Tyle z mojej strony, nie jestem polonistą i nie będę tego czytać od nowa, żeby napisać przypuszczane przeze mnie błędy. Ale sama idea jest ciekawa.

    / Sammedh.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja również jestem za weekendem, to jest pewne. Kiedy dokładniej, to Wy już ustalcie, bo mi każda pora pasuje.
      Wait. Nie napisałam o tym? Cholera, będę musiała przejrzeć to jeszcze raz. W każdym razie - oko Bazyliszka pozostaje wtedy normalne, czyli tylko reszta ciała jest skamieniała.

      Wiem, wiem. Najwidoczniej nie wyszłam jeszcze z nawyku powtórzeń, a siedzę w tym słowniku synonimów... Mimo tego, dziękuję.
      Ir.

      Usuń
    2. Ale jakim cudem oko pozostaje normalne? Nie łapię.


      Sobota, rozpoczęcie od godziny osiemnastej. W tym bądź następnym tygodniu. Tak wygląda moja propozycja.

      / Sammedh

      Usuń
    3. Oko jakby "tworzy" ten kamień, więc to normalne, że pozostaje nienaruszone. Jeszcze jakieś pytania?

      Mi obojętne.
      Iriney.

      Usuń
    4. No nie wiem. Moim zdaniem kwestia tworzenia możliwości kamieniowania (wtf) wzrokiem nie ma nic wspólnego z odpornością na tę umiejętność.

      / Sammedh

      Usuń
    5. Ty tak sądzisz. Aczkolwiek, jeśli ten zbędny szczegół przeszkadza, zawsze można innym sposobem zdobyć owy płyn. Ja jedynie podałam najprostszy przykład.

      Iriney.

      Usuń
  2. Znów szkoła, a taka wyprawa może trochę potrwać. Więcej czasu na kompa mam jedynie w weekendy, pod wieczór w sobotę najlepiej.

    OdpowiedzUsuń
  3. Sobota, wieczór.

    Dobra, Bazyliszek zamieni sam siebie w kamień. Oczy zostaną, ale wciąż będą mogły zamienić w kamień skoro będą normalne, chyba, nie? Czy jak? Bo patrząc z biologicznego nieco punktu widzenia to właśnie tak powinno być. Chociaż w sumie to nie będzie pewnie żaden problem. No chyba że przy niszczeniu/wyciąganiu oka będzie trzeba na nie patrzeć a wtedy problem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi to wisi.

      No żesz brawo. O to mi właśnie chodziło, żeby w wyprawie rozruszać trochę mózgi członków Azylu. Nie chciałam zdradzać większości szczegółów, gdyż liczyłam na to, że sami coś wymyślicie. O to chodzi w wyprawie, no nie?
      Iriney.

      Usuń
  4. Bardzo chętnie się przyłączę! Ahoj.

    OdpowiedzUsuń