Because things change.
And friends leave.
And life doesn't stop for anybody.
" Nie miałem bladego pojęcia jak się tutaj znalazłem. Raz byłem się na obrzeżach Nowego Jorku, a sekundę później pojawiłem się w lesie. W nieznanym wszechświecie, będącym domem dla najróżniejszych zwierząt, oraz ludzi. Choć ten świat nie był zwykły. Po niebie latały różnokolorowe smoki, po lasach chodziły mówiące drzewa, a w miastach ludzie używali magii. Innymi słowy: dziwactwa takie jak ja. Zajrzałem do torby, wyjmując mój gruby dziennik. Przejrzałem notatki i... co się okazało? Kartki, które zapisałem będąc jeszcze na Ziemi, w bardzo dziwny sposób znikły. Pozostały tylko urywki, jakby ktoś machnął ręką po niej, zdejmując większość wyrazów. Starałem się tym nie przejmować, zresztą, nie miałem ochoty na czytanie każdego dnia z mojego marnego życia. Ruszyłem przed siebie i podsłuchując wiele rozmów dowiedziałem się, gdzie jestem. Znajdowałem się w Azylu."
| Wpis 143 |
Where am I?
" Szedłem wolnym chodem przez tutejsze miasto, zastanawiając się dlaczego. No ale skoro już tu trafiłem, to warto by pozwiedzać, czyż nie? Wpierw wałęsałem się ulicami, zgrabnie przemykając między ludźmi, którzy, całe szczęście, że nie zwracali na mnie uwagi. W pewnym momencie natrafiłem na dość spory plac. Na samym środku stały trzy posągi: feniksa, smoka i wilkołaka, w tym dwa ostatnie najprawdopodobniej walczyły ze sobą. Wokół posągów zgromadziła się gromada ludzi, których gwar kłótni i wrzasków zagłuszał moje myśli, co raczej nie przypadło mi do gustu. Nagle moją uwagę przykuł pewien rudy mężczyzna, siedzący na posągu smoka. Obserwował ludzi pod sobą z wyraźną kpiną w oczach, by móc po chwili krzyknąć do nich coś zacnie obraźliwego. Ludzie, stosownie niezadowoleni naruszeniem ich godności, ruszyli na Rudego, gotowi do ataku. Nie przejąłem się tym, raczej starałem się rozplanować jakoś przedostanie się na drugą stronę placu przez zgraję rozzłoszczonych osób. Jedynym ratunkiem było niewidzialność. Wiedziałem, jakie ryzyko się z tym wiąże, aczkolwiek jestem osobą ryzykowną. Moje ciało nagle stało się przezroczyste, dlatego czym prędzej przemknąłem przez środek placu. Niestety, ale pechowa ze mnie osóbka, dlatego tuż pod posągiem, przed grupą wściekłych ludzi chętnych do walki na Rudego, moje ciało powróciło do normalności. Stałem w bezruchu, nie wiedząc co zrobić w tej sytuacji. Zamknąłem powieki, czekając na atak z ich strony. W pewnym momencie poczułem jak moje stopy odrywają się od podłoża, a ciało ląduje na ramieniu rudego mężczyzny, który chwilę temu siedział na posągu. Jakby szykując się wprost na śmierć, ruszył trzymając mnie tak, a kataną odpierając ataki ludzi, choć głównie starał się ich unikać. Złapałem się kurczowo jego koszulki, byle tylko nie spaść, a on, wyraźnie nie przejęty licznymi ranami, brnął dalej. Po dłuższym czasie wybiegł z tłumu, biegnąc ze mną przez ulicę, aby następnie zagłębić się w jedną z węższych uliczek. Czując, że zgraja złych ludzi nas nie dopadnie, odstawił mnie bardzo delikatnie na ziemię, uśmiechając się lekko. Lecz na mojej twarzy pozostał ten sam obojętny wyraz; wyjąłem z torby opatrunki na rany, podałem mu je i bez słowa ruszyłem w stronę ulicy, zakładając kaptur na głowę. Nie miałem ochoty z nim rozmawiać, zresztą jak z każdym człowiekiem. No bo po co. Po jakimś czasie bez problemu wskoczyłem na dach pobliskiego budynku, obserwując dwa księżyce na atramentowym nieboskłonie. Nawet się nie zorientowałem, jak rudy mężczyzna usiadł obok mnie z wyraźnym uśmiechem na twarzy. I tak to się zaczęło, Iyon."
| Wpis 148 |
Thank you.
" Nie pamiętam, ile już się znaliśmy, przy nim nie liczyłem czasu. Lecz z każdym dniem czułem coś dziwnego, kiedy spędzałem z nim czas. Dziwne, nieznane mi uczucie. Przy bliższych z nim kontaktach, rumieniłem się cały na twarzy, by po chwili zawstydzony zakryć ją w odmętach ciemnej bluzy. Byłem zarówno przerażony jak i ciekawy nowego doznania. Kiedy stał parę centymetrów ode mnie, serce waliło mi jak młot, chcąc się oderwać i podlecieć do niego. Całymi dniami zastanawiałem się nad tym, co to może być. Pierwszy raz mnie coś takiego spotkało, a możliwe, że kiedyś też, za czasów bycia na Ziemi, czego teraz kompletnie nie pamiętam. Chciałem sprawić mu radość z każdą chwilą, uśmiechałem się szeroko w jego stronę, a w wyprawach po Azylu trzymaliśmy się za ręce, co oczywiście również wywołało na moich policzkach rumieńce. Pewnego dnia mnie przytulił, mocno przyciskając do swojej piersi. Czułem się wtedy najszczęśliwszym człowiekiem na świecie, wtulając się w niego najmocniej jak potrafiłem. Chwila. Czy to nie to uczucie? Czy to nie jest...?"
| Wpis 159 |
... love?
" Kiedy dowiedziałem się, że to miłość, to stare uczucie, o którym kompletnie nic nie wiedziałem, poczułem coś przejemnego w sercu. Zaczęło się na niewinnych pocałunkach i okazywaniu sobie bliskości, a skończyło... Byłem zadowolony z tego, że jesteśmy ostatecznie razem. Z każdym dniem coraz bardziej przekonywałem się do tego uczucia, a po paru dniach byłem już w stanie szepnąć "Kocham Cię". Uczucie bliskości mnie dobijało, nie mogłem bez niego żyć, nie chciałem go nigdy opuścić. Chciałem, byśmy byli razem po wieki. Dziękowałem mu za wszystko, za to, że jest obok mnie, a nawet za to, że przy pierwszym spotkaniu tak bardzo się mnie uczepił."
| Wpis 162 |
Yes, Ginger, I love you.
" ... cieszyłem się, że trzymałem szpadę w ręce ... powiedział, że jestem najlepszy ... podobno chce mnie wysłać na zawody ... i znów go pokonałem ... nie miał szans ... wysłali mnie na Mistrzostwa Krajowe ... wygrałem ... "
| Urywki wpisu 87 |
... nothing difficult.
" Spałem zwyczajnie w lesie, na ziemi, nie przejmując się chłodem i nierównym podłożem. Obudziłem się z samego rana, kiedy słońce powoli wstawało znad horyzontu. Czułem się dziwnie. Jakoś nienaturalnie mały, o wiele mniejszy od samego siebie, a sądziłem, że mniejszego człowieka nie ma ode mnie. Ale nie byłem człowiekiem. Byłem lisem."
| Wpis 99 |
I'm a fox, not strange.
Uszczegółowiając.
Alone urodził się
20 marca w USA, a dokładniej - w Bostonie. Chłopak nie ma kompletnego pojęcia,
jak się znalazł a Azylu, możliwe, że kryje się za tym magia lub też zwyczajnie
los tak chciał. Trafiając tutaj zapomniał wszystko, dokładnie wszystko, ze
swojego poprzedniego życia, czyli wtedy, kiedy przebywał na Ziemi, a jego
notatki raptownie znikły ze stron dziennika. Zapomniał jak się nazywa (stąd
jego imię "Alone", sam sobie je nadał), skąd pochodzi, kiedy się
urodził, gdzie, jak i tak dalej.
Jest z pozoru
cichą, dyskretną i tajemniczą osobą, nie wyróżniającą się w tłumie. Zazwyczaj
chodzi z kapturem na głowie, przechodząc przez ulice z pustym spojrzeniem oraz
obojętnym, czasem smutnym wyrazem twarzy. Niektórzy poczęli nazywać go nawet
autystycznym chłopcem, kiedy przestał reagować na kontakty realne. Samotnik,
czyż nie? Ha, poprawka.
Był taki. BYŁ. Do
czasu. Jakiego? Gdy na swej drodze spotkał charyzmatycznego rudzielca - Iyon'a.
Alone potraktował go jak każdego innego człowieka, czyli najzwyczajniej w
świecie go olał. No ale, Rudy nie dał za wygraną, uczepiając się go. I takim
sposobem zaczęła się ta przyjaźń, która przerodziła się w miłość. Dzięki niemu
Al stał się bardziej otwarty na świat, do tego po raz pierwszy poznał coś
takiego jak szczęście, poczucie bezpieczeństwa, czułość i bycie kochanym. Za to
jest mu niezmiernie wdzięczny. Ukazała się również jego skromna, czuła i
wrażliwa strona.
Zaczął nawet
coraz bardziej przekonywać się do ludzi, których unikał na swej drodze. Z
prostego powodu - czuł do nich pewną chęć urazy i odrzucenia. Dzięki niemu nie
boi się już rozmowy z takowym człowiekiem, choć nadal się do tego ogranicza.
Dlatego mało będzie się wypowiadał, kiedy w pobliżu nie będzie Iyon'a.
Jeśli chodzi o
jego wygląd to jest dość drobną osóbką. Mierzy sobie zaledwie 160cm wzrostu,
dość mały jak na wiek liczący sobie osiemnastkę. Ma niezwykle bladą skórę,
kontrastującą z ciemnymi włosami. Posiada głębokie szmaragdowe oczy, które przy
źrenicy czernieją. Ot, takie dziwne. Tak jak zostało wcześniej wspomniane, jest
niezwykle drobny. Chudy, wręcz o anorektycznej budowie; mimo tego dość szybki i
zwinny. Brak mięśni to jego główna cecha, można by rzec, że ich wręcz nie ma.
Ma również lisią postać, która jest równie smukła i mała jak ludzka.
Jak zostało
wcześniej wspomniane, Al niezwykle strasznie wyklinia na liczne wizje i
koszmary, które do końca zrujnowały mu życie. Niewidzialność to zaleta, którą
nie do końca opanował. Potrafi zmienić swoje ciało na przezroczyste, lecz
wrócenie do normalności kiedy się zachce to już sztuka. Z czasem nabył również
dostrzegania aur, co bardzo mu się przydaje w analizowaniu ruchów oraz uczuć
danej osoby. Ponadto widzi jakby z serca osoby wydobywający się dym. Nie wie co
to dokładnie jest, nie zna właściwości owego dymu, więc pozostał jedynie przy
stwierdzeniu, że widzi dusze. W dawnej młodości przywiązywał ogromną uwagę w
szermierce, w której jest teraz mistrzem i w swoim żywiole powali każdego.
Na pewno trzeba
podkreślić, że Alone uwielbia wodę. Nie ważne pod jaką postacią, czy do będzie
lód, sopel lodu, deszcz, jezioro czy też najzwyklejsza woda pitna. Najlepiej,
aby było jej najwięcej. Ponadto bardzo lubi rysować, a jeszcze bardziej szkicować
Iyon'a. Iyon to osoba, którą kocha całym sercem, więc spędzanie z nim dnia to
nieodłączny punkt w jego rozpisce.
Panicznie boi się koni. Pewna sytuacja z
dzieciństwa (czyli jak przebywał na Ziemi, więc oczywiście tego nie pamięta) na
zawsze zmieniła jego wizję wiernych wierzchowców na kopytne potwory chcące z
każdą możliwą okazją ugryźć lub też zrzucić swego dosiadacza. Kiedy się
dowiedział, że Iyon posiada konia, zwanego przez większość
"Koszmarem", popadł w histerię. Wyznaje zasadę unikania tych zwierząt
na minimum 20 metrów.
Alone jest bardzo
zżyty z świetlikami. Dlaczego? A sam tego nie wie. Świetnie się z nimi
dogaduje, a one służą mu jako przewodnicy po nocnej przechadzce w Zapomnianym
Lesie.
Ostatnimi czasy
Al czasami zaczął zachowywać się jak kot, nie wiadomo dlaczego.
Never cared for what they do
Never cared for what they know
But I know
But I know
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz